8:27 – już powinniśmy być na miejscu… ale nie jesteśmy, bo wczoraj wynikło kilka nieporozumień. Otóż obsługa Agata przez przypadek wiozła jedną osobę, która miała jechać do Anglii, gdyż podczas przesiadek, ani nie liczyli ludzi, ani też nie sprawdzali tożsamości. Co prawda mówili często, że: „Autokar jedzie do: Zurichu, Lucerny, Mediolanu itd” ale nasz „zabawny sąsiad” o którym już była mowa, nie zorientował się że Zurych, Luzerna i Mediolan nie są po drodze do Londynu!!!
Potem, gdy kierowcy już wiedzieli że jedzie z nimi ktoś kto miał jechać do Anglii zaczęli pytać : „Czy jedzie z nami ktoś kto miał jechać do Anglii” i nic, cisza, nikt się nie zgłasza. Dopiero jak wyczytali z imienia i nazwiska to Pan stylizujący się na Włocha się zgłosił i był wielce zdziwiony, że nie jedzie do Anglii.. był też wielce wstawiony bo po drodze popijał. Tak więc będąc już na granicy niemieckiej wracaliśmy się do Wrocławia, aby zawieść kolegę do innego autokaru… podczas całej procedury szukania osoby jadącej do Anglii stara palaczka robiła wojnę z kierowcą. Chciała wyjść zapalić, gdyż nałóg smyrał ją po wątrobie, ale wtedy pan kierowca się „zeźlił okrutnie” na panią palaczkę i zaczął pokazywać swoją wyższość mówiąc, że mamy się im podporządkować, że oni tu rządzą…. ....… to co pisało na necie o tej firmie to iściutko prowda. Mieliśmy nadzieję że jak to było ładnych parę lat temu to na pewno już tak nie jest, że firma się zmieniła i na pewno teraz szanuje klienta. A tu dupa… Agat posiada bardzo niemiłą obsługę, jest strasznie zamieszanie, chaos totalny, spóźnia się, nie liczy ludzi z czego wynikają problemy jak z Panem pseudo Włochem.
Co prawda dziś rano dali nam kawę, więc z wdzięczności prawie im wybaczyłam.
Przesłodziłam ją jak się tylko dało, ażeby uzupełnić cukier na drogę:)
„KOKO DŻAMBO I DO PRZODU – TO MOJE HASŁO” - hehe, lecą teraz „chłopaki nie płaczą” i ten tekst stanie się moim tekstem na tej wyprawie.
Ok.16:00 – dalej jesteśmy w Lucernie… przyjechaliśmy o 10, przepakowaliśmy się, porobiliśmy kilka fot pięknej kaplicy na wodzie. Zasięgnęliśmy języka oraz mapki w informacji turystycznej na dworcu i żwawo ruszyliśmy po przygodę, znaczy żółwim tempem dowlekliśmy się do miejsca gdzie chcieliśmy łapać stopa… ale że miejsce okazało się złym miejscem wróciliśmy z powrotem na dworzec i szukaliśmy tanich możliwości wydostania się z miasta. W końcu pojechaliśmy pociągiem do Meiringen (32,20CH - ok. 120 zł za 2 os.) Próbujemy teraz znowu łapać stopa, ale dziś to już raczej do Zermattu nie dojedziemy:(
Pawłowi urwał się uchwyt transportowy od plecaka ( a Deuter miał być niezniszczalny) , ja rozwaliłam statyw…ale jakoś Paweła go poskładała i może damy se z nim rade. Straszny dzień, wszystko się psuje, nic nam się nie udaje i jeszcze nie możemy się wydostać z tego cholernego Meiringen!!!!!