Jest ok. 18 - mamy 15 min. przerwę we Wrocławiu. Autobus (firmy Agat) spóźnił się około 45min…W zimnie, w deszczowej poświacie czekaliśmy na dworcu 2 godziny. Ale ok. nie denerwuję się. Zaczynamy wycieczkę, więc trzeba się radować i kopać się z radości po łydkach!!! :D
Za nami siedzą jacyś wielce rozmowni Polacy, włosy na rękach stają mi dęba jak pomyślę, że właśnie tacy ludzie reprezentują nas za granicą… kobieta – stara, nałogowa palaczka, jeszcze ujdzie, choć za dużo gada, i o to o pierdołach okrutnych, natomiast gość przechodzi ludzkie pojęcie. Nie dość, że ciągle strzela mało śmiesznymi, zboczonymi podtekstami to jeszcze jest burakiem i głupio się śmieje... Stylizuje się na Włocha z południa, ze Słowackimi korzeniami (ma łańcuch na szyi w stylu północno- słowackim).
Pawełka śpi, bo ostatnią noc znowu nie spaliśmy. Pakowaliśmy się do ostatniej chwili, wiązaliśmy repami karimaty do plecaków itd…Turek, gdy wychodziliśmy z mieszkania miał dziwną minę,,, chyba był w szoku że mamy tyle bagażu (2 duże plecaki i 2 małe).
Aaa i podobały mu się buty Pawła – jak to stwierdził jamajskie… no takiego określenia na La Sportivy Nepal Extreme jeszcze nie słyszałam:)
Wczoraj ok. 23 wybraliśmy się do parku Jordana ćwiczyć techniki linowe… a dokładnie Paweł pokazywał mi jak mam wychodzić po linie ze szczeliny jak mi się wpadnie do niej. Zawiesiliśmy linę na koszu i próbowałam wychodzić na prusikach. Całkiem fajne, ale jeszcze nie chcę wpadać do szczelin…
W dniu wczorajszym zrobiliśmy sobie także „pożegnanie z jedzeniem”… otóż zakupiłam w Carefurze 2 x lody krówkowe litrowe, polewę adwokatową, ptasie mleczko itd.. i się ostro żegnaliśmy :D ach... jakże było wspaniale....